życiowéj, pragnący ciszy i samotności, kupuje wóz, trochę inwentarza, maszyn rolniczych i sprzętów, potém zabiera żonę, dzieci i rusza na daleki Zachód w pustynią. Wybrawszy gdzieś miejsce, które mu się najlepiéj podoba, w pobliżu zwykle lasu lub rzeki, buduje dom, ogradza kawał pola i siada. Od téj chwili ziemia, którą objął, jest już niezaprzeczoną jego własnością, i każdego, ktoby się na nią targnął, czeka nie proces przed kratkami, ale kula w łeb z ręki właściciela, lub jeżeli w pobliżu znajdują się na pustyni inne osady, rządzące się prawem lynch, jeszcze straszniejszy wyrok z rąk regulatorów czyli wykonawców tego drakońskiego prawa.
Otóż tacy osadnicy rzadko dorabiają się milionów, ale téż prawie nigdy nie tracą. Jeżeli nawet niéma komu sprzedać zboża lub bydła, to niéma wprawdzie pieniędzy, ale pocóż pieniądze na pustyni? Jest co zjeść, jest się w co odziać, dzieci wyrastają jak dęby; a dorosłszy wylatują z gniazda i osiadają w pobliżu, i tak całość życia składa się dziko trochę, stepowo, ale spokojnie, bez troski niemal o jutro, i ani się człowiek obejrzy, jak przyjdą wieczorne dni i zachód słońca — życia, pogodny jak na stepie.
Często się jednak zdarza, że w pobliżu takiéj osady na pustyni przybłąka się jakiś drugi osadnik, potém trzeci, dziesiąty, setny; ziemia która przyszła każdemu zadarmo, poczyna nabierać ceny, rosnącéj nadzwyczaj szybko, i po kilku lub kilkunastu latach farma, która nic prócz pracy nie kosztowała właściciela, dochodzi do wartości setek tysięcy dolarów.
Owóż zdarza się różnie. Ale w Stanie New-York, przez który w kierunku wielkich jezior przebiegałem
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.