się nakłonić i spuściwszy oczy, czy téż okulary, wyciągnęła skromnie do murzyna nogę, a raczéj szpadę, mającą kilka cali szerokości, ale za to koło jednego łokcia długości. Potem weszliśmy pod wodospad. Nie wiém dlaczego wewnątrz huk wydaje się mniejszy, jak zewnątrz; szarawe światło dzienne wnika przez zasłonę wody, napełniając całą jaskinię ponurym jakimś pół-mrokiem, pół-blaskiem. Skała stanowiąca tylną ścianę, czarna, popękana; grunt złożony z wielkich złamów lodu: wszędzie dziko i pogrzebowo. Wązkie wstążeczki wody oderwane od ogólnego wodospadu, spadają z szelestem na lody; powietrze przesiąknięte jest mgłą i kroplami; wiatr, który nie wiem jak się tu dostaje, dmie jakby w kuźni dyabelskiéj; zimno przenika przez pęcherzowe płaszcze i paletoty. Mimo mniejszego huku, niepodobna się usłyszéć i zrozumiéć. Po ogromnych i ślizkich jak szkło bryłach lodu, zbliżyłem się tuż do wodospadu, albowiem ostre kolce moich butów, usuwały wszelkie niebezpieczeństwo. Przewodnik zaczął coś wołać, ale widziałem tylko jego gesta i poruszenia ust, głos zaś ginął wśród ryku.
Nic piękniejszego, jak wodospad widziany od wewnątrz z dołu. Kiedym spojrzał w górę, zasłona wód wydała mi się nieruchomą, niby jedną ogromną szybą lodową, i gdyby nie wrzenie u dołu, sądziłbym, że istotnie zamarzła. Ale kłęby piany, które od czasu do czasu dostawały się z zewnątrz, rozpraszały wszelkie złudzenie. Potém spojrzałem na dół. Jakążto niezgłębioną przepaść musiały wybić w ziemi te wody spadające od wieków z takim impetem. Wszystko tam na dole wre, kipi, rozbija się, burzy, słowem: istne piekło wodne. Cofnąwszy się z lodowatego krań-
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.