Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

Brzegi jego zarosłe dziko i malowniczo. Znać nie wiele jeszcze lat upłynęło, jak biały człowiek położył swą żelazną rękę na téj okolicy. W samém Clinton, drewniane domy jeszcze nie zczerniały od słońca i od wiatru. Osada to, jakby wczoraj dopiero założona; nieliczne domy stoją na czarném błocie: tu i owdzie świecą wielkie kałuże. Stosy wiórów leżą jeszcze przed domami. Daléj widać nowo rozpoczęte budynki, kupy desek i pni wyciętych w nadbrzeżnych lasach. W niektórych pniach sterczą krzywe pionierskie siekiery: wszędzie nieład i nieporządek, jako zwyczajnie w osadzie, która się dopiero wznosi. Nieporządek ten powiększa jeszcze kręcące się bydło i trzoda chlewna, uwalana w czarném błocie, podnosząca za zbliżeniem się pociągu chrapliwe nozdrza z kałuży. Pierwsza to osada, w któréj znać życie czysto pionierskie, ale kto wié, czy za lat kilka nie zmieni się w znaczne miasto, czemu położenie na przecięciu się wielkiéj kolei z Mississipi, bardzo sprzyjać się zdaje.
Na wodach „Wielkiego ojca“, wszędzie widać ruch ogromny. Widziałem galary, komiegi i szuhaleje obładowane rozmaitym towarem, spławianym prawdopodobnie do St. Louis, a może i daléj. Flisacy i majtkowie tych statków, przybrani w flanelowe koszule i w obdarte kapelusze, silni, wysocy, przedstawiają doskonały typ amerykanów kresowych, żyjących na pograniczu cywilizacyi i pustyni, o których tyle zdarzyło mi się czytać w powieściach Coopera, Bret Hearta i innych. Ich zarośnięte podgardla, energiczne twarze, rewolwery sterczące w tylnéj kieszeni spodni: wszystko to nadaje im pozór jakiś istotnie powieściowy, romantyczny i nawpół rozbójniczy. Płyną