siach, które czasem jadą same, a czasem towarzyszą mężom. Na bocznych kolejach Jowy panuje ruch podobny, słowem we wszystkich pogranicznych stanach, słyszysz tylko okrzyk: „Black Hills! Black Hills!“
A tymczasem ten raj wymarzony, nie jednemu grobem się stanie, tak bowiem i cały kraj wokoło jak i Czarne góry, są własnością Siouxów, najliczniejszego z plemion indyjskich na północy, mogącego wystawić dziesięć tysięcy wojowników. Własność Czarnych gór została im przyznana i zagwarantowana dawniéj jeszcze przez rząd Stanów Zjednoczonych, dlatego topór wojenny długo leżał pogrzebany między czerwonemi a białemi. Ale teraz rzeczy się zmieniły. Tłumy białych awanturników, nie pytając o układy rządowe, rzuciły się w góry. Rząd wprawdzie w takich razach nie daje im opieki, ani posyła wojsk na ich obronę, ale awanturnicy zbrojni i przywykli do boju z indyanami, mniéj jeszcze dbają o pomoc niż o układy, i zabierają co im się podoba. Taki stan rzeczy, który zresztą w całych Stanach jest ogólny, przyprowadził indyan do rozpaczy.
Napróżno wysyłają poselstwa, które pargaminami, pieczęciami i podpisami dowodzą swéj własności. Rząd niéma siły utrzymać awanturników, co więcéj, gdy kraj jest już zajęty, gdy powznoszą się farmy i miasta, rządowi nie pozostaje nic innego, jak tylko usankcyonować zabór i doliczyć do Stanów jedno więcéj terytoryum. Tak dzieje się w Dakota, w Nebrasce, w Kansas, w Indian Territory: słowem wszędzie. Rząd wyznacza dzikim ziemię, a biali ją zabierają, i wytępiwszy indyan, zakładają nowe Stany. Ale w obec tego, cóż pozostaje czerwonoskórnym? Oto
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.