przypatrują się wszystkiemu, co dzieje się w obozie, zupełnie jak wiejskie gosposie stojące we drzwiach chaty. Trochę zdala od obozu stoją straże baczące „ne puid respublica detrimenti capiat,“ słowem: wszystko jak gdyby w porządném i uorganizowaném społeczeństwie ludzkiém.
Obozów takich widziałem już bardzo wiele, ale dlatego właśnie nie radzę zbliżać się do nich niebacznie podróżnemu. Już o kilkadziesiąt kroków, można dostrzedz leżące na słońcu jakieś ciemne, wydłużone ciała, poruszające się od czasu do czasu leniwo. Ni mniéj ni więcéj, jak tylko są to grzechotniki, których w każdém obozowisku jest nieprzebrane mnóstwo. Napozór, groźni ci sąsiedzi zdają się żyć w najlepszéj zgodzie z małymi republikanami; niektórzy jednak ludzie bywalcy w stepach mówili mi, iż węże jedzą małych republikanów, ci zaś nie umiejąc sobie poradzić, muszą ich cierpieć, uważając zapewne przytém za swych kapłanów lub bogów.
Wiosną stepy zaludniają się także wielką ilością ptastwa, które przylatuje tu z okolic lesistych, trzyma się jednak głównie w pobliżu rzek zarośniętych wierzbiną. Na szczerym stepie jednak, raz wraz spotkać można małe, szare sowy, siedzące z zamkniętemi pod nadmiarem światła oczyma, i jakoby ogłupiałe pośród dziennego blasku. Żywią się one myszami, szczurami i owemi goframi; dla tego szczególnie w miejscach już zamieszkałych są bardzo szanowane. Prócz sów, w powietrzu pławią się na rozpostartych skrzydłach wielkie orły i mniejsze jastrzębie, kobusy i sokoły. Z głową zwieszoną na dół i oczyma utkwionemi w step, wiszą one czasem po całych kwadransach nieruchomo
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/187
Ta strona została uwierzytelniona.