tysięcy na południe. Niedaleko Sydney pociąg przechodzi przez okolicę antylop, których istotnie takie jest mnóstwo że łatwo dostrzedz je z okien wagonów. Prócz antylop, mieszkają tu także indyanie Pawnis, którzy przyjeżdżają czasem na stacye kolejowe dla wymiany skór i kupna rozmaitych drobiazgów.
Step podnosi się ciągle. Jesteśmy już na kilka tysiący stóp nad poziomem morza, jakkolwiek prawie nigdzie nie można dostrzedz, żeby pociąg szedł pod górę. Na stepie śnieg i mróz. W wagonach palą znowu na gwałt w piecach; wszystko zdradza blizkość Rocky-Mountains.
Tegoż samego dnia, wieczorem przybywszy do Pine-Bluffs. Jest to granica Nebraski i Wyominga. Charakter krajobrazu zmienia się zupełnie, i ze stepowego przechodzi w górzysty. Pociąg biegnie zawsze jeszcze równiną, ale po obu stronach widać góry z wierzchołkami pokrytemi śniegiem, lub skały, spiętrzone nieraz w nader fantastyczne kształty przypominające ruiny zamków nad Renem. Okolica dzika i ponura. Z wagonów widzimy znowu antylopy i obozowiska piesków ziemnych. Zbliżamy sie do Cheyenne, stacyi we Wyomingu, ale przed przybyciem do niéj przejeżdżamy przez pierwszy „śnieżny dom,“ ciągnący się na kilka wiorst długości. Owe „śnieżne domy“ są to niezmiernie długie galerye pokryte dachem i strzegące linii kolejowéj od zasp śniegowych. Tyle słyszałem o nich opowiadań i podziwiań, że doznaję zupełnego rozczarowania. Prawda, że galerye owe są bardzo długie, ale za to zbite w najprostszy sposób z desek i z belek: belki pospajane bretnalami, w dachu mnóstwo dziur: słowem, całość budowana tak, jak u nas budowano przed kilkudziesięciu laty
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/191
Ta strona została uwierzytelniona.