Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.

platformę, wróciłem zziębnięty i zniechęcony do najwyższego stopnia. Jeżeli i Kalifornia podobna jest do Nevady, myślałem sobie, po cóż do niéj pędzę przez całe dnie i noce, czyż po to, aby ujrzawszy ją jutro, marznąć, zniechęcić się i rozczarować, tak jak dzisiaj?
Z tą myślą strudzony na ciele i umyśle, udałem się na spoczynek. W nocy marzyło mi się, że jeszcze stoimy w Tuano, dlatego budziłem się co chwila: nakoniec gdy pierwsze promienie słońca zajrzały przez zielone firanki sleeping-karu, ubrałem się i wyszedłem przed wagon.
Z początku zdawało mi się, że śnię jeszcze. Nevada wraz ze swemi dantejskiemi widokami, z zimą i mroźnym wichrem znikła; byłem w lasach, w ślicznych rozrosłych na górach sosnowych lasach, wesołych, wonnych i jak gdyby uśmiechniętych w różanych promieniach poranku. Ciepły wiosenny oddech oblewał łagodnie moją twarz. Nademną rozpościerało się błękitne niebo; tysiące strumieni szemrało po górach; w lasach brzmiał świergot ptastwa; boki czerwonéj skały, wśród któréj szedł pociąg, pokryte były kwieciem, połyskującem rosą nocną: słowem wszędzie wiosna, i przebudzenie, i życie, i wesele.
Byliśmy w Kalifornii.
Pociąg spuszczał się szybko po zachodnich stromych stokach Sierra-Nevada. Wkrótce, co żyło wyległo na platformy wagonów, na wszystkich twarzach znać było radość i zachwyt. Ludzie uśmiechali się naturze, natura ludziom. Okolica stawała się coraz wdzięczniejszą. Nigdzie nie widziałem dotąd takiego bogactwa barw i takiéj zarazem ich harmonii. Niebo błękitne jak we Włoszech, ciemno-zielone lasy, jaśniej-