bonki, skrzyżować szpady z tym lub owym przeciwnikiem, skrzesać ognia na rogach jakiegoś „pauvre diable boiteux“ poruszyć żółć temu lub owemu; szepnąć w ucho jakiemu śpiącemu komitetowi: „zbudź się i chodź do piekła!“ Ot! tęsknię czasem do téj smutnéj roli Chochlika — feljetonisty, którą odgrywałem jakem umiał, przez parę lat, a którą tak się zmęczyłem, że ażem przyjechał tu odetchnąć — między kuguary, grzechotniki i niedźwiedzie.
Ale cóż gdy pomyślę sobie, że nim głos mój was doleci, kwestye zestarzeją się, jak panny czekające próżno na mężów, i ludzie o nich zapomną; pióro wypada mi z ręki.
Z gazety i Tygodnika widzę jednak, że wydawnictwo postępuje u nas coraz bardziéj. Nie wiém, czy to dlatego, że zgłodniałemu i chleb razowy smakuje, ale wszystkie artykuły wydają mi się staranne, a żywotne, a wszechstronne; nasze zaś dzienniki o wiele wyższe od amerykańskich, które, niepozostawiając nic do życzenia pod względem informacyi, pozostawiają wiele do życzenia pod względem literackim. Jak pięknie napisane jest np. w gazecie sprawozdanie komissyi konkursowéj! U nas prassa nie zerwała jeszcze nici, łączącéj ją z literaturą i artyzmem — tu jest tylko kunsztowném rzemiosłem i „businessem,“ potężnym i żywotnym wprawdzie, jak żaden inny, ale tak odległym od wszelkiego artyzmu, jak San-Francisco od Warszawy.
Co to za śliczny wiersz w Nr. 29 Tygodnika, zatytułowany: „W Górach“ — zacząłem go czytać z lekceważeniem, jak wszystkie takie ulotne poezyjki, a skończyłem zachwycony:
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/267
Ta strona została uwierzytelniona.