Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/269

Ta strona została uwierzytelniona.

cie, wiem bowiém, że o ile nic tak nie szkodzi miernościom jak pochwała, o tyle nic tak nie zachęca, nie podnieca i nie zagrzewa prawdziwego talentu, jak szczere pochwalne uznanie.
Wiém, że piszę o stu przedmiotach naraz, ale to już przyzwyczajenie feljetonisty. Nie wyrzucajcie więc powyższego ustępu — o mężowie redakcyjni! Przecie nasza miła opinia nie posądzi was, żeście posunęli w koperczaki do nieznanéj poetki, témbardziéj, że podpisuję pod listem moje nazwisko. A propos opinii publicznéj: jakże się tam miewa w Warszawie ta stara wyróżowana zalotnica? Czy zawsze zamiast stać na straży czci i interesów ogółu, żyje tém, co ząb jéj uchwyci na pięcie osobistości? czy zawsze ma tak długi język, że chcąc dostać się do jego końca, trzeba brać dorożkę? czy zawsze bawi się, bijąc po głowach strychulcem tych, którzy w jakikolwiek sposób wychylają je z filisterskiego korca? Toujours comme cela? W takim razie nic się nie zmieniło od mego wyjazdu. Ale dziękujmy bogom, że nie jest jeszcze gorzéj. U nas przynajmniéj prassa jeszcze czysta, a oto mam przed sobą dotykalne dowody, że o ścianę nad Pełtwią zalotnica rozsiadła się już i w pewnym organie, w którym przez licytacyą „in plus“ ofiaruje swe zwiędłe wdzięki więcéj dającemu. Dowodzi to jednak, że handel nie wyłącznie w rękach żydowskich znajduje się w tamtych stronach. O! byle handel szedł, wszystko im tam łatwo sprzedać. Ale żyć w takiéj handlowéj krainie nie łatwo.
Dość o tém. Wracam do mojéj podróży.
Owóż upłynęło mi jeszcze w Landing dni z dziesięć. Co wieczór na Santa-Lucia połyskiwały z daleka pożary lasów; codzień dym unosił się w powie-