W południe, jeśli wiatr napędzi chmur z za Giugo, po morzu włóczą się cienie, jakby złe albo posępne myśli. Jeśli pogoda się utrwali, a słońce pocznie dopiekać, fala staje się ociężałą, senną, a zarazem migotliwą. Wówczas to następuje chwila takiego pół-snu, pół-zamyślenia, o jakiej wspomniałem poprzednio. Zrąb skalny wyludnia się, cisza ogarnia wody, małe ostoje, i na całem wybrzeżu panuje południowe milczenie.
Lecz nic nie może porównać się z zachodami słońca w dni pogodne. Podobnej gry zórz nie widziałem nigdzie — tem bardziej zaś pod zwrotnikami, bo tam noc przychodzi nagle. Raz w taki dzień wyjechałem do kościółka San-Ilario, położonego w połowie góry Giuga. Morze, jakkolwiek odległe stamtąd o kilka kilometrów, wydaje się z powodu pochyłości bardzo blizkiem. Stanąwszy na małym tarasie przy kościółku, obejmowałem oczyma widnokrąg od Alp nadmorskich Riviery „di Ponente“ aż do Portofino w drugą stronę. Nie było żadnego wiatru; cienkie gałęzie i liście oliwek zwieszały się nieruchomo. Wszędy wieczorny spokój. Tylko w kościółku dzwoniono na „nieszpór“ i przez otwarte drzwi dochodziły głosy dzieci, śpiewające Ave
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.20.djvu/043
Ta strona została uwierzytelniona.