chała z największa przyjemnością, uśmiechając się, płonąc, a czasem nawet zadając pocichutku rozmaite pytania. Mówiłem jeszcze długo i w końcu nawet mniej głupio, niżem się spodziewał, jak potem była mi jedynym celem, jedynem pokrzepieniem, jak głęboko i strasznie byłem nieszczęśliwy wczoraj jeszcze, gdym sobie powiedział, że wszystko przepadło, i gdy straciłem wiarę nawet w nią.
— Ja byłam równie nieszczęśliwa... — odpowiedziała. — I prawda, że w pierwszej chwili nie umiałam jednego słowa wyjąkać, ale potem starałam się wszystko naprawić.
Przez chwilę milczeliśmy oboje. We mnie znów odbywała się walka między nieśmiałością a chęcią ucałowania jej nóg; wreszcie, w sposób najpotworniej niezgrabny i godny ostatniego idyoty, spytałem jej, czy mnie także choć trochę kocha.
Ona przez jakiś czas siliła się na odpowiedź, ale, nie mogąc się na nią zdobyć, wstała i odeszła.
Wróciwszy po chwili z albumem w ręku, siadła napowrot przy mnie i pokazała mi rysunek, przedstawiający mój własny portret.
— To ja rysowałam z pamięci, — rzekła.
— Pani?
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.20.djvu/084
Ta strona została uwierzytelniona.