suknię z welonem — śliczna jak zjawisko, ale jakaś inna, niż zwykle, bardziej uroczysta, jakby mniej mi blizka. Zostało mi wrażenie jakiegoś pośpiechu i niepokoju. Wszystko, co nastąpiło po wyjeździe do kościoła, przedstawia mi się w zamieszaniu: kościół, ołtarz, świece przy ołtarzu, po bokach jasne toalety kobiet, zaciekawione oczy, szepty. Klęknąwszy z Tolą przed ołtarzem, podaliśmy sobie ręce, jakby do powitania, i po chwili rozległy się głosy nasze — a brzmiące jak obce: „Ja biorę ciebie sobie...“ etc. Słyszę dotąd organy i ogromnie donośny śpiew, który wybuchnął na chórze tak nagle, jak wodotrysk: „Veni Creator...“ Wyjścia z kościoła nie pamiętam zupełnie, a z wesela tkwią mi w pamięci: błogosławieństwo rodziców i wieczerza. Tola siedziała przy mnie, i przypominam sobie, że co chwila przykładała ręce do policzków, które ją paliły bardzo. Przez bukiety na stole widziałem rozmaite twarze, którychbym dziś nie poznał. Pito nasze zdrowie z wielkim brzękiem szkła i z wielkim gwarem. Koło północy zabrałem żonę do domu.
Z tej drogi zostanie mi na zawsze w pamięci wspomnienie jej głowy, opartej o moje ramię, i jej białego woalu, pachnącego fijołkami.
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.20.djvu/098
Ta strona została uwierzytelniona.