— A nie przeciera się tam gdzie po brzegach?
— Ale! — odpowiadała stróżka: — mgła taka, że człowiek człowieka nie widzi.
Chory, usłyszawszy odpowiedź, przymykał oczy i pozostawał długie godziny bez ruchu.
Na podwórzu było ciągle cicho, tylko krople deszczu dzwoniły równo i jednostajnie w rynnach.
O godzinie trzeciej po południu, robiło się już tak ciemno, że Kamionka musiał zapalać świecę. Z powodu osłabienia przychodziło mu to z niemałą trudnością. Naprzód, nim sięgnął po zapałki, namyślał się czas dłuższy; potem wyciągał leniwie ramiona, których chudość, widoczna przez rękawy koszuli, napełniała go jako rzeźbiarza wstrętem i goryczą; potem zapaliwszy światło, wypoczywał znów nieruchomie, aż do wieczornego przyjścia stróżki, słuchając z przymkniętemi oczyma kropel dzwoniących w rynnach.
Dziwnie wówczas wyglądała pracownia. Płomień świecy oświetlał łóżko i leżącego w niem Kamionkę, zbierając się w błyszczący punkt na jego czole, obciągniętem skórą suchą i żółtą, jakby wypolerowaną. Reszta izby pogrążała się w mroku, który z każdą chwilą czynił się gęstszy. Ale w miarę jak
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.20.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.