Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/013

Ta strona została uwierzytelniona.
—  3  —

wyrazistością. Głosy nocne powiększały jeszcze posępny urok otoczenia. W rozpadlinach skał pokrytych drzewami, beczały złowrogo i chrapliwie dzikie koty; czasem ozwał się puchacz, czasem zachrapały konie. Pies mój nie przywykły do podobnych wzruszeń, podniósł pysk na księżyc i zaczął wyć; oswojony borsuk wdrapywał się gwałtem, jakoby ze strachu, na moje kolana, ja zaś byłem upojony i prawie zupełnie szczęśliwy. Mimo iż przegalopowałem około trzydziestu mil angielskich na niegodziwie noszącym mustangu, mimo iż nie czułem w sobie żadnéj kości, za nic nie poszedłbym za przykładem Maxa, który rozciągnąwszy przed namiotem kołdrę, położył się na niéj i usnął. Odechciało mi się i spać, i jeść, a natomiast rozmyślałem tylko, że najdawniejsze marzenia moje z lat dziecinnych zmieniły się w rzeczywistość.
Zawsze marzyłem o tém, abym kiedykolwiek w życiu mógł ujrzeć owe kraje bezludne jeszcze, w których potężne siły natury, niepohamowane ręką ludzką i rozbujałe, żyją jak chcą, tworzą co chcą, i panują absolutnie. Spojrzeć twarzą w twarz oczyma w oczy naturze zupełnie pierwotnéj, wedrzeć się w głębie dziewiczych lasów i stepów opisywanych przez Coopera, byłto ideał szczęścia, do którego wzdychałem w ukryciu oddawna. Teraz miałem to wszystko przed oczyma. Pierwotna natura otaczała mnie zewsząd, ogarnęła całego, po chłonęła moje zmysły i umysł. Mogłem się w niéj