Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/021

Ta strona została uwierzytelniona.
—  11  —

przez szczelinę w górze można dojrzeć błękit niebieski, tam rozweselający ten widok zmącony jest łopataniem skrzydeł sępów, kruków, orłów i posępném ich krakaniem przejmującém smutkiem i trwogą.
Z takichto rozpadlin wreszcie dolatują, po zachodzie słońca owe złowrogie beczenia i ryki, których nieprzywykłe nerwy, prawie wytrzymać nie mogą. Gdy słońce gaśnie na szczytach, wszelka dzicz górska schodzi pić wodę do potoku: więc najprzód jelenie, antylopy, daléj koziorożce z sierpiastemi, prawie końca grzbietu sięgającemi rogami, i małe, biało nakrapiane kózki górskie. Za niemi dopiéro ciągną drapieżcy tych gór: srebrny i czerwony kuguar przesuwa się cicho w mroku, niby jakiś szarawy wąż; z rozpadliny skalnéj podnosi głowę ryś-ostrowidz i toczy ognistemi oczyma. Po drzewach skrada się plebs szarawych żbików; czasem znów zdala dojdzie odgłos spadających ze zrębu skalnego kamieni: — to posępny despota tych gór — szary niedźwiedź, wlokąc ociężałe kroki, idzie zanurzyć w strumieniu uznojone żarem dziennym cielsko.
Miejscami łożyska tak są zawalone większemi i mniejszemi bryłami kamieni, że nietylko już wozem, ale i konno niepodobna przez nie przejechać, témbardziéj, że kamienie wiecznie pokryte są wilgotnym i oślizłym mchem.