artystów pourządzane w Wersalu. Lekki powiew wiatru, wiejący zawsze w południe, rozwiewa w mgłę te wodne warkocze, chłodząc niby deszczem upał i znój dzienny. W miesiącu lipcu, gdy żar niebieski dochodzi do stu dwudziestu i więcéj stopni Farenheita, woda w strumieniach jest tak zimna, jak gdyby płynęła z jaskiń lodowych, a dzieje się to tém, że zwykle łożysko nakryte jest zieloną kopułą utkaną z dzikiego chmielu, lianów, powojów tak gęsto, że promień słoneczny prawie wcale przez oną zasłonę nie przenika.
Są téż tam całe zielone jaskinie, tak wielkiego uroku, iż nieraz, gdym się w nie chronił przed upałem, zdawało mi się, że lada chwila zobaczę chorowód nagich nimf lub dryad, bo w głowie nie mogło mi się pomieścić, ażeby te miejsca, tak cudne, miały być puste i milczące.
Chociaż nie były jednak zupełnie milczące, bo kapela pszczelna grała mi nad uszami bez przestanku. Widziałem małe żółtawe pszczółki i większe, tak zwane włoskie, czarno-prążkowane, jak siadając na kwiatach, to powojów, to wreszcie na żółtych kwiatkach bluszczów, zamiatały nogami słodki pył i obładowane odlatywały do ulów. Czasem zalatywał kolibr mający kształt i ruchy owadu, i zwisnąwszy na skrzydłach nad pochylonym kielichem, zanurzał weń swój długi nakształt igły dziobek. Za pszczołami ciągnęły pszczołojady, spore i złe ptaki, z szarym grzbietem i zielona-
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/035
Ta strona została uwierzytelniona.
— 25 —