niem sobie ręki, przyczem za każdym uściskiem syknąłem, a następnie wzięliśmy się do picia owéj „japan thee,” naturalnie z miodem nie z cukrem. Przypomniałem sobie, że we wjukach mego konia, obok rozmaitych innych gratów, znajdują się dwie małe baryłki, jedna z brandy, druga z winem. Przyniósłszy je do ogniska, zaprosiłem obu towarzyszów. Poobwijaliśmy się w koce, zapalili fajki i, to pykając z cybuszków, to popijając herbatę z brandy, leżeliśmy przy ognisku i gawędzili coraz weseléj. Skwater wreszcie rzekł:
— Jutro świtaniem zaprowadzę was na jelenie.
— All right! — odpowiedzieliśmy oba.
Wówczas zaczął nas uczyć, jak należy się zachowywać. Lubo ludzi w canionach jest nadzwyczaj mało, zwierz zatém nie często bywa płoszony; przecież jelenie, antylopy i t. p. rogata czereda niezmiernie jest ostrożna. Tłómaczy się to tém, że prócz ludzi, polują na nią kuguary, rysie i źbiki. Napady takie zwykle odbywają się nad wodą: trzeba bowiem wiedzieć, że jeleń, wybrawszy raz sobie drogę wiodącą do źródła, schodzi już nią zawsze. Ścieżynkę taką łatwo poznać, ponieważ nietylko zarośla, mianowicie „czaporal” i „czamizal,” bywają na całéj jéj długości porozrywane, ale nawet i w miejscach gdzie te krzaki nie rosną, poobsuwany żwir, i poobsuwane większe kamienie, odznaczają ją doskonale. Otóż, polując, trzeba upatrzyć ścieżkę, potém siąść świtaniem w zaroślach
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/042
Ta strona została uwierzytelniona.
— 32 —