Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/046

Ta strona została uwierzytelniona.
—  36  —

chodzi mi brać za karabin, dlatego téż sypiam w dzień po parę godzin.
Pytałem się czy téż osobiste jego bezpieczeństwo często bywało zagrożone.
— Puma i szary niedźwiedź — opowiadał — nigdy prawie nie rzucają się na człowieka, chyba postrzelone, lub zaskoczone z nienacka; kuguar rzuca się w takim razie, ze strachu. Ale na polowaniach z zasadzki, przy których trzeba sprawiać się cicho, często się zdarzy spotkać nagle, a niespodzianie jedną z tych bestyi; wówczas przytomność, silna ręka i dobry „bowie-knife,” bywa jedynym ratunkiem.
— A karabin? — spytałem.
— Często niéma czasu strzelać.
— Jednakże z „bowie-knife” tylko, trudno wyjść bez szwanku.
— Trudno! — odrzekł krótko, i odwinąwszy rękaw od koszuli, pokazał mi niżéj łokcia mnóstwo chropowatych białawych piętn i szwów. Znać było, że w swoim czasie, muskuły w tém miejscu były potargane w straszny sposób.
— To już tu, w Kalifornii? — spytałem.
— Nie — odpowiedział — to jeszcze z Texas; to jaguar, który jest niebezpieczniejszy i od pumy i od czerwonego niedźwiedzia.
Wzmianka ta o Texasie, naprowadziła go na wspomnienia odległéj przeszłości.