czętym domku. Gospodarz przyniósł nam kilka wiązek mchu, ja zapaliłem latarkę, znajdującą się miedzy memi rzeczami, i poszliśmy słać sobie łóżka. Na podłodze domku pełno było heblowin, trocin i rozmaitych kawałków drzewa. Powiedziałem Maxowi, żeby odgarnął to wszysko na jedną stronę i zostawiwszy mu latarkę, poszedłem do juków po drugi koc, noce bowiem nad rankiem bywają chłodne. Z juków zabrałem wszystkie zapasy, które w nocy mogły być zjedzone przez kujoty lub szopy; następnie spojrzałem jeszcze na konie, czy się nie uplątały w lasso, gwizdnąłem na psa i wróciłem do domku.
Przyszedłszy zastałem Maxa powtarzającego: „goddam! goddam!” i tłukącego kolbą od karabina, skorpiona. W heblowinach znalazł ich kilka i wyrzucił przezedrzwi, ale ostatni zgniewał go swoją wielkością. Wkrótce nadszedł i skwater, a ujrzawszy co się dzieje, rzekł spokojnie:
— O, u mnie pod namiotem są także!
— A mnie aż mrowie przeszło: a może i w tym mchu są? — pytam pokazując na wiązki.
— A może! — odpowiada skwater.
— A jak który ugryzie?
— E, nie! nie ugryzie!
Jakoż istotnie nie wiem, czy to robactwo mniéj tu jest złośliwe niż gdzieindziéj, czy téż mniéj jadowite, ale wiem, że tu nie robią sobie z niém zachodów.
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/050
Ta strona została uwierzytelniona.
— 40 —