Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/053

Ta strona została uwierzytelniona.
—  43  —

rych nie byłem pewny, jakie zwierzęta je wydają. Jeden z tych głosów wołał ustawicznie na pobliskich skałach: „a ha ha!” byłem prawie pewny, że to jakiś ptak, zatém nic niebezpiecznego, a jednak to: „a ha ha!” dokuczało mi najbardziéj. Nazajutrz dowiedziałem się istotnie, że krzyczą w ten sposób we dnie i w nocy, wielkie kuropatwy górskie, zwane przez skwaterów: „mountain quels.”
Nakoniec, kto nie słyszał nigdy skomlenia kujotów, ten nie zdoła nawet pojąć, ile grobowych oddźwięków, ile jakiegoś niesłychanie ponurego smutku i żałoby brzmi w tych głosach. Nawet skwaterowie, przyzwyczajeni do wszelkich wrażeń pustyni, nie mogą się powstrzymać od klątew, słysząc te jak gdyby zagrobowe wołania i jęki. Ja również byłem już z niemi obznajmiony, bo słyszałem je wielokrotnie w Landing, a jednak przechodził mnie dreszcz od stóp do głowy.
Chwilami cały ten koncert, jakby pod uderzeniem dyrektorskiéj pałeczki, milknął nagle; psy nawet przestawały ujadać, a ciszę nocną mąciło tylko chrapanie Maxa. W takich przestankach próbowałem usnąć. Jakoż zmęczenie poczynało brać powoli górę. Gwiazdy nad głową poczynały mi się mieszać, drgać i jak gdyby podskakiwać, słuch tępiał, pojęcia, myśli i obrazy zlewały się ze sobą w sennym bezładzie: wreszcie usnąłem.
Była może północ gdym usnął, a o piątéj zbudziło mnie gwałtowne szczekanie psa. Na świecie