góry, różowym szlaczkiem. Ujrzałem wtedy wyraźnie osyp żwiru i kamieni, ciągnący się przez całą długość góry od wierzchnich zarośli, aż do strumienia. Nie mogło mi się jednak w głowie pomieścić, aby zwierzę mogło zejść z tak stroméj pochyłości, nie spadłszy na głowę w dół. Wkrótce jednak przekonałem się o możliwości, gdy nagle ujrzałem wysuwającą się z czaporalu głowę jelenia. Serce zabiło mi młotem, i jak mogłem najwolniej, podniosłem kolbę karabinu do twarzy. Nie czas jednak jeszcze było strzelać, a przytém postanowiłem pokazać skwaterowi, że posiadam ten jeden z najcenniejszych przymiotów myśliwca: cierpliwość. Dzieliło mnie od owéj głowy wystającéj z zarośli, ze trzysta yardów, ale powietrze tak było przepełnione różowemi blaskami i tak przezroczyste, że widziałem ją jak na dłoni. I wtedy dopiero nabrałem pojęcia o téj niesłychanéj czujności, jaką jelenie i antylopy zachowują, przy zbliżaniu się do źródeł. Oczy zwierzęcia były otwarte szeroko, uszy nastawione, nozdrza poruszały się szybko, badając wonie poranne.
Myślałem że już nigdy nie wyjdzie z czaporalu. Upłynęło może dziesięć minut, a jeleń stał jeszcze, obracając głowę na wszystkie strony. Nareszcie za głową okazała się szyja, za szyją piersi, potém znów stanął nieruchomo. Nakoniec jednak ujrzałem to wspaniałe zwierzę, w całéj jego piękności.
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/056
Ta strona została uwierzytelniona.
— 46 —