niach. Podczas tych wycieczek, spotykałem dość często grzechotniki. Płazy te lubią wyczołgiwać się na dobrze oświecone kamienie i wygrzewać się na słońcu. Zwykle uciekały ujrzawszy mnie zdaleka, niekiedy jednak przychodziło mi staczać walkę. Pewnego razu wyszedłszy świtaniem, spostrzegłem na saméj drodze węża. Myślałem, że płaz ustąpi mi z drogi, jak się to zresztą zwykle zdarza; ale on wyprostował się do wpół ciała, i zagiąwszy głowę, począł syczeć. Mogłem mu się wtedy dobrze przypatrzeć. Sam koniec ogona jego podniesiony w górę, poruszał się na prawo i na lewo, tak szybko, że pojedyńcze drgania grzechotek, zlewały się w jeden dosyć wysoki ton. Wąż widocznie musiał być albo czémś rozdrażniony, albo najedzony do tego stopnia, że mu się nie chciało uciekać. Gdy jednak zachodziłem mu z boków, prostował się coraz bardziéj, i w miarę moich ruchów obracał głowę. Trwało to wszystko dość długo, albowiem nie widziałem w tém dla siebie żadnego niebezpieczeństwa, gdyż w ostatecznym razie łatwo mogłem uciec. Nakoniec, uciąłem za pomocą: „bowie knife,” długi pręt laurowy, i ogołociwszy go z liści, przystąpiłem bliżéj. Wąż stanął wówczas jak świeca, i już chciał rzucić się na mnie, gdy uderzenie pręta, zabiło go na miejscu.
Odciąwszy mu ogon, naliczyłem siedmnaście dzwonków, co znaczyło, że płaz miał siedmnaście lat; zatém stary był i niebezpieczny. Od owéj po-
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/061
Ta strona została uwierzytelniona.
— 51 —