Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/067

Ta strona została uwierzytelniona.
—  57  —

to niepraktyczne, albowiem jedyną drogą prowadzącą w głąb’ puszczy, było łożysko potoku, miejscami tak zawalone kamieniami, a gdzieindziéj znów tak głębokie, że nietylko koniowi, ale i człowiekowi groziło co chwila niebezpieczeństwo upadku. Nabyłem tego konia od Neblunga za ośm dolarów, co stanowiło dość wysoką cenę, od indyan bowiem i od metysów można, z pomocą zwłaszcza szklanki wódki, kupić i za pięć. Ale Max wziął go z sobą w góry wcale nie na sprzedaż, tylko z grzeczności dla mnie, i dlatego, aby wracając z gór, mógł zabrać do Landing towary zakupione w Anaheim. Tymczasem, w chwili odjazdu Maxa, naparłem się kupić owego podjezdka. Maxowi nie bardzo było to na rękę, ale wreszcie wyrachował sobie, że pod towary może nająć innego mustanga, bądź w Anaheim, bądź w pierwszéj lepszéj farmie — i ugoda przyszła do skutku.
Pokazało się jednak późniéj, że nie zrobiłem zbyt korzystnego nabytku. Byłto wprawdzie młody, bo trzyletni koń, dereszowatéj maści, dość rosły i silny, ale jak większa część mustangów, dziki i do wysokiego stopnia złośliwy. Przy kulbakach meksykańskich, wyłącznie używanych w Kalifornii, a bogdaj i w całéj Ameryce, ogromne drewniane strzemiona całkiem pokryte bywają skórą, chroniącą nogi jeźdźca przed zębami konia. Jednakże, jak tylko jeździec, zapomniawszy się choć na chwilę, popuści cugle munsztuka, natychmiast stepo-