a wieczorem przyniósł mi szklankę odwaru z jakichś ziół, podobno nader skutecznych. Jakoż, na drugi dzień było mi już lepiéj, o tyle nawet lepiéj, że o świcie mogłem pójść na polowanie.
Troskliwość i przyjaźń, jakie okazywał mi Dżak, zjednały mu moje serce. Dżak byłto człowiek nie uczony, ale elementarnie wykształcony, jak każdy amerykanin, a posiadający wiele przymiotów, rzadkich nawet w najwykształceńszych ludziach. Był jednak trochę posępny i małomówny. Wieczorem przy ognisku, rozgadywał się wprawdzie; przy robocie za to w dzień, nie mówiliśmy zwykle do siebie ani słowa. Taka małomówność w człowieku ze świata, oznaczałaby zły i nieprzyjemny humor, ale u Harrysona było to tylko przyzwyczajenie, wynikłe z życia samotnego. Myślę nawet, że ludzi tak jednostajnego humoru, jak w ogóle skwaterowie, a w szczególności Dżak, niéma na kuli ziemskiéj. Zmienność usposobienia bywa zwyczajnie wypływem rozdrażnionych nerwów i niestałego zdrowia, a skwaterowie nie znają co to nerwy, zdrowi zaś są jak dęby. Przytém, ogólna, wrodzona amerykańskiemu ludowi męzkość charakteru i zupełny brak drobiazgowości, wyłącza w skwaterach dręczenie się błachostkami i poruszanie sobie żółci za lada powodem.
Powiedziałem, że brak drobiazgowości jest cechą ogólną amerykanów, i powtarzam jeszcze raz, że drugiego ludu, któryby tak łączył w sobie wszel-
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/075
Ta strona została uwierzytelniona.
— 65 —