kiéj, by God! by God! niéma od Oceanu aż do Suchego jeziora. W lesie żyje się spokojnie — zostań.
Była jedna mała chwila, w któréj ta pokusa uśmiechnęła mi się i oczarowała mnie, jak leśna Dziwożona. Nie nęciło mnie przyszłe dziedziczenie ziemi Dżaka. Dżak nie darowywał mi nic. Kraj tam wokoło pusty, ziemia niczyja, mogłem więc tak jak każdy brać jéj więcéj, niżbym zdołał obrobić. Alem znajdował urok w téj sielance i w życiu z naturą, i w tym porcie tak cichym, że żadne burze nad nim nie wieją. Jednakże, po niejakim czasie, ponęta zbladła. Nieznane mi jeszcze morza, lądy i ludy; szlachetny zawód podróżnika, życie, jego walki, klęski, zwycięztwa i powaby, wreszcie przyszła chwila powrotu, w któréj ztrząsnę z obuwia obcy pył u progu ojczyzny: wszystko to przemówiło daleko silniéj: — więc powiedziałem Dżakowi, że jak ptakiem przyleciałem w te góry, tak ptakiem z nich odlecę.
Było to jakoś w drugiéj połowie października. Około godziny dwunastéj w południe, taka cisza osiadła na okolicy, że góry, skały i puszcze zdawały się zaklętym snem ujęte. Żaden liść nie poruszał się na drzewie. Pisząc w chacie, słyszałem jak dojrzałe żołędzie czarnych dębów urywały się z szypułek i szeleszcząc po liściach, uderzały o zie-