szczoną, nozdrza przy ziemi. Rozluźniłem pętlicę aż zanadto. Wracając ujrzałem tłumy rozmaitego ptastwa, dążącego ze skłonów gór i z parowów ku puszczy: więc stada różowych synogarlic, kuropatw, zwyczajnych, kuropatw górskich, błękitnych płaszczów, przedrzeźniaczów, czarnych dzięciołów z kanarkową piersią i szkarłatną głową. Szare bażanty smyrgały na piechotę, tak nie daleko naszéj chaty, że można je było z okien strzelać. Nad lasem krążyły orły i kruki, ale zapadały co chwila w gęstwinę, siadając zapewne na dobrze okrytych liściem gałęziach. Wreszcie, ucichło wszystko: tuman zgęstniał, światło słoneczne stało się jeszcze bardziéj gorączkowe, a potém uderzył pierwszy powiew.
Zdawało mi się, że jakieś potworne płuca chuchnęły nagle na mnie gorącym oddechem. Obaj z Dżakiem schroniliśmy się natychmiast do chaty, i pozasłaniawszy kocami okna, położyliśmy się na mchu. Ale w chacie zrobiło się gorąco nie do wytrzymania. Dostałem lekkiego zawrotu głowy; krew jakby ołowiem biła mi w żyłach. Probowałem czytać i nie mogłem. Było mi duszno. Elektryczność przesycająca powietrze podziałała tak na moje nerwy, że miałem ochotę pokłócić się z Dżakiem. Próbowałem pić, ale woda stojąca w blaszance w kącie chaty, wydała mi się obrzydliwą; chciałem nakoniec palić, tytuń po kwadran-
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/086
Ta strona została uwierzytelniona.
— 76 —