w górę potoku, albo na dół ku Anaheim. Trzeba nam było się z Dżakiem rozstać.
Wybrałem kierunek ku Anaheim, bo jakkolwiek drogę tę odbyłem z Neblungiem w nocy, przecię pamiętałem ją cokolwiek. Świsnąłem na psa, i zapaliwszy fajkę, poszedłem. Ranek po wietrze był cudowny. Powiew od strony oceanu niósł ze sobą wilgoć i chłód. Ptaki śpiewały po obu stronach parowu, jak najęte. W miejscach szerszych, gdzie korytarz skalny roztwierał się, ustępując miejsca dolinom, przystępne brzegi strumienia wrzały życiem zwierzęcém. Ptaki piły wodę. Czarne wiewiórki ziemne siedziały na tylnych łapkach, chrupiąc orzeszki laurowe i poruszając wąsikami. Pies mój szczekał z radości, a echo niosło daleko szczekanie, nadając mu dziwnie potężny rozgłos. Byłato chwila poranna, chwila téj radości i rozbudzenia się natury, w któréj drzewa i kwiaty i ptaki, i wszystko co żyje zdaje się wołać: „ewoe!” radujmy się i kochajmy! W takiéj chwili, starcowi nawet przychodzi ogień życia przez zziębłe kości, a u młodego to aż kipi dusza, i prawie skrzydła wyrastają mu u ramion.
Mniéj więcéj w takiém byłem usposobieniu. Coraz nowe doliny, nowe kształty skał, nowe drzewa, migały mi przed oczyma. Cała droga, ponieważ poprzednio przebyłem ją w nocy, wydała mi się nową i nieznaną. Jedna szczególniéj miejscowość została mi w pamięci. Dolina ta, obejmująca z ja-
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/090
Ta strona została uwierzytelniona.
— 80 —