kie dwie mile kwadratowe (angielskie), nie była zarośnięta tak zbitą i poplątaną puszczą, jak inne. Byłto poprostu ogród wersalski na pustyni, strojny w tak cudowne bukiety drzew i krzewów, jakby je układała ręka ogrodnika artysty. Ciemne, śliczne dąbrowy i małe rozrzucone wdzięczne gaiki platanów, pokrywały większą część przestrzeni; laury układały się w regularne klomby: pojedyńcze drzewa tworzyły jakby aleje, których końca nie mogłem dojrzeć. Niepodobna było prawie uwierzyć, aby to natura układała wszystko tak misternie i foremnie. Środek doliny, lekko zaklęsły, pokryty był trawą, o zieloności jasnéj i świeżéj, zdradzającéj wilgoć gruntu. Wysokie rosnące tam krzewy znikały zupełnie dla oka, pod skrętami dzikiego winogradu dochodzącego do olbrzymich rozmiarów. Złudzenie, że są to poprostu sztuczne altany, było tak silne, że pierzchło dopiero wówczas, gdym zbliżywszy się do jednéj z nich, dojrzał wyskakującego z pod liści szarego, czarno centkowanego żbika.
W żadnych górach europejskich niéma nic podobnego. Natura wysiliła się tu, aby stworzyć przepyszny park z całym wymagalnym doborem barw i cieniów, z misternym układem szczegółów z odpowiednią perspektywą, i z mądrym namysłem, tak łudzącym, iż mimowoli patrzyłem i szukałem, czy z pośród ciemnéj zieloności drzewnéj nie błysną mi z oddali białe marmury jakiego pałacu, ze zwierciadłami w szybach, ze strojnemi da-
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/091
Ta strona została uwierzytelniona.
— 81 —