mami na gankach z jeziorem u stóp i z łabędziami na błękitnéj toni[1].
Ale okolica była bezludna, milcząca, a ciszę przerywało tylko brzęczenie wielkich złotych much, za któremi uganiały się ptaki. Oczarowany, szedłem bardzo wolno i zatrzymywałem się co chwila. A tymczasem słońce podniosło się wysoko i poczęło dogrzewać. Wyszukawszy wzgórek pokryty mchem, położyłem się pod cieniem dębu, zjadłem kawałek suchara z suszoném mięsem, a następnie, poleciwszy straż psu, usnąłem.
Spałem tak dobrze, że rozbudziłem się dopiero koło godziny czwartéj. Słońce przebiegło już większą część zwykłego łuku i kłoniło się ku zachodowi. Poznałem, że przed nocą nie będę już mógł zajść ani do osad pasterskich, leżących u stóp gór na drodze ku Anaheim, ani téż wrócić do chaty Dżaka. Wolałem jednak nocować bliżéj osad, i dlatego poszedłem naprzód. Park skończył się wkrótce,
- ↑ Późniéj dowiedziałem się, że śliczna ta miejscowość, jakkolwiek jeszcze bezludna, ma już swoją nazwę, nazywa się zaś: „Pic-nic-Place,” albowiem mieszkańcy Anaheim, Orenge, Santa-Ana, wraz z okolicznemi farmerami, zjeżdżają się tu raz do roku na wielką zabawę. Ziemia Pic-nic-Place, również nie należy już do rządu, ale do jednéj z licznych w Kalifornii Land-company, posiadających ogromne, a zupełnie jeszcze dzikie i bezludne obszary. Od Pic-nic-Place zaczynają się terytorya niezajęte, rządowe.