cy góry i stepy Kalifornii, był nie wiem jakim filozofem, przecie myśl, że w pierwszéj lepszéj szparze ziemnéj, w pierwszym lepszym stosie kamieni, można tu znaleźć skarby, nie opuszcza go ani na chwilę. Mimowoli poglądasz, czy czasem z łożyska jasnego strumienia, lub ze szpary skalnéj, nie wyjrzy na ciebie potężna, przedpotopowa żyła żółtego kruszcu. Co więcéj: niéma w tém nic niepodobnego. Na pytanie, gdzie w Kalifornii znajduje się złoto, każdy bez wahania odpowiada: wszędzie! Prawda, miejscami jest go tak mało, że przemywanie dwakroć i trzykroć przeniosłoby wartość metalu, ale, swoją drogą, weź kilkanaście fur ziemi i puść je w płuczkarnię, a żywe srebro chwytające złoto, niezawodnie uchwyci pewną ilość jego atomów.
Ciekawy przykład owéj zmory złotéj, duszącéj tu wszystkich, miałem niedawno przed oczyma. Pewnego razu, ja, jeden mój ziomek, zegarmistrz od niedawna osiadły w Orenge, i jeden skwater, zwiedzaliśmy osadę położoną nad brzegiem niewielkiego strumienia. Po nocy spędzonéj na wozie, ziomek mój poszedł się myć do strumienia. Po chwili wrócił nagle: twarz jego była wzburzona, a na głowie nie miał kapelusza.
— Co panu jest? — pytam, sądząc, że może ujrzał jakie niebezpieczne zwierzę.
— Cicho! — odpowiada, kładąc palec na usta i przerywanym ze zmęczenia głosem:
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/097
Ta strona została uwierzytelniona.
— 87 —