Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/099

Ta strona została uwierzytelniona.
—  89  —

do ostrowidzów. Zaczynałem wątpić czy koń mój przechodził tędy, i przez chwilę przyszła mi myśl wrócić się, ale dla pewności chciałem jeszcze zapytać o niego w osadzie pasterskiéj, leżącéj u stóp gór, poszedłem więc dalej. Tymczasem zaszła niespodziana okoliczność. Oto strumień, którego biegu się trzymałem, trafiał nagle na prostopadłą skałę, i rozdzielał się na dwa ramiona, tworzące z główném korytem, dokładną literę Y. Nie wiedziałem, które ramie zaprowadzi mnie teraz do podgórzy, i na drogę do Anaheim. Zdawało mi się, że lewe, wybrałem więc lewe. Ale gdym uszedł ze trzy mile, to lewe znowu rozdzieliło się na dwa. Widocznie była-to cała sieć strumieni, które obejmowały dość znaczną przestrzeń gór, a następnie, wydostawszy się z nich, biegły przez dolinę anaheimską i dalszy step, ku oceanowi. Poznałem, żem zbłądził. Wszedłem w caniony tak dzikie, milczące i głuche, iż przychodziło mi na myśl, że może noga ludzka pierwszy raz w nich postała.
Brzegi strumienia, tam gdzie nie były zaciśnięte skałami, porastały gęstym lasem. Pnące się rośliny zwieszały się aż do wody, a przerzucając się z brzegu na brzeg, tamowały mi tak drogę, że musiałem ją sobie nożem torować. Wszystko tu nosiło cechę natury arcy-pierwotnéj. Zdawało mi się nawet, iż ptaki mniéj się tu boją człowieka, niż w innych canionach. Był tam jakiś spokój, któ-