Dżak widocznie miał mi jeszcze coś do powiedzenia, bo mnie zatrzymał, a potém począł gęsto pykać z fajki i mrugać figlarnie oczyma.
— Cóż tam jeszcze nowego, Dżak? — spytałem.
— Hm! hm! — mruknął.
— Chcecie mi jeszcze coś powiedzieć?
— Tak! czy bardzo czujecie się, zmęczeni?
— Trochę: a dlaczego?
— Bo do Plesenta tzebaby jeszcze dziś iść na noc.
— By God!
— Widzicie sir, jest rzecz taka. U Plesenta bawi teraz przeszło piętnastu jego krewniaków, meksykanów, a wszyscy z lassami, konno i zbrojno. Powiem wam, że wszystko to są wielkie szubrawcy (hoodlamy) i mniejszaby o nich, ale czy wiecie dlaczego się pozjeżdżali? Oto, Plesent znalazł na piasku, nad swoim strumieniem, ślad szarego niedźwiedzia, a potropiwszy go dwa dni, przekonał się, że: „uncle grizzly” obrał sobie legowisko nie daléj, jak dwie mile w górę potoku.
— All right! Dżak — przerwałem pospiesznie.
— Plesent więc wysłał zaraz do meksykanów starego Ramona, aby się pozjeżdżali na wyprawę, co téż i uczynili. Przywieźli ze sobą wina, które piją bezustanku, prócz tego grają w karty i wychwalają wzajemnie swoją odwagę, choć, by God! jak przyjdzie co do czego, będą tchórzyć niezawodnie. Stary Ramon był i u mnie, ale ja właśnie
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.
— 93 —