Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.
—  105  —

bów liczył znajomy mi kupiec Hobson, na czterdzieści do pięćdziesięciu tysięcy dolarów, ale mówiąc o tém, dodawał zawsze z nieukrywaném zadowoleniem: „to się jednak skończy wkrótce.”
— A cóż potém będzie? — pytałem.
— Potém? Potém paść będą nasze owce. Rzecz to bardzo prosta, zdaje się. Jeżeli Jorba posiadający 40,000 dolarów ma czterech synów, to każdy z tych synów odziedziczy tylko 10,000 dolarów: nieprawdaż?
„Certainly!“ to jest prawda.
— Otóż wiedz pan o tém — mówił daléj Hobson — że każdy z tych synów będzie żył tak samo jak jego ojciec, chociaż będzie posiadał czwartą część tego co ojciec. To ruina nieuchronna.
O! mój Hobsonie, myślałem sobie, ilużto ja znam Jorbów za oceanem. Masz racyę! ruina nieuchronna, ale nie wiem czy to dopuszczenie Boże, czy co? dość że Jorbom już nie mieści się w głowie tak prosta logika. Gdyby Hobson umiał po łacinie, opisałby mi Jorbów jedném słowém: „morituri.” Późniéj poznałem ich osobiście. Są to dżentlemeni w całém znaczeniu tego słowa: gościnni, dumni, uprzejmi, waleczni; słowem: rycerze, którym nie brak nawet téj cechy arystokratycznéj, że nie płacą swych sklepowych długów. Ale poznawszy ich, przekonałem się także, że przy tych wszystkich przymiotach, są to ludzie, wprawdzie bardzo dobrze wychowani, ale poprostu nieoświe-