Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.
—  116  —

wielkich jeleni, migały czasem po skałach, ale czém żyją i co piją te stworzenia, to dla mnie dotychczas zagadką.
Wreszcie, nie szukając daleko, sama Kalifornia, lubo w ślicznym klimacie, lubo przeważnie urodzajna, bujna i wypieszczona przez ludzi i naturę, ma jednak miejscowości ogromne, prawie zupełnie bezwodne, stepowe, pustynne. Zwiedziłem naprzykład niedawno ogromną pustynię środkową, i poprobuję ją opisać w następnych listach, tu zaś nadmienię tylko, że także nie mogę inaczéj powiedzieć, jak: że byłem w krajach Danta, w krainie śmierci. Widziałem lasy palmetów, rosnące nakształt posępnych kolumn na piaszczystych bezbrzeżach. Posępne, dziwne jakieś gałęzie ich sterczą, jakby ramiona wyciągnięte ku niebu z rozpaczliwą prośbą o ratunek. Milczenia w takim potępionym lesie nie przerywa ani jedno żywe stworzenie, cicho i cicho! wiatr nie poruszy nawet porosłych, jakby pleśnią i kurzem przesmutnych ramion drzewnych, ani jednéj kropli wody nie znajdziesz na przestrzeni kilkudziesięciu mil kwadratowych, cienia nie dają te szeregi kolumn: ujedziesz między niemi całe dziesiątki mil, a przeraźliwa jednostajność ani na włos się nie zmieni: tenże sam piasek pod nogami, też same równe, jakby z pod cyrkla i linii, pnie kosmate, też same gałęzie zadarte w górę.
Ostateczności wreszcie takich znajdziesz mnótwo w Kalifornii. Za doliną Yosemita, owém ar-