szych ceremonii przerzuca przez płot o dziesięć kroków. Obrażony takiém postępowaniem sułtan, wyraża swoje oburzenie głośném plunięciem i oddala się pospiesznie.
Stary indyanin Ramon, który specyalnie zajmował się temi kozami, kochał je, jak własne dzieci. Wracając z za korala po odstraszeniu rysia, zabrałem z owym caballero bliższą znajomość. Byłto starzec siedemdziesięcioletni z białemi włosami, ale czerstwy i zdrowy. Twarz jego miała kolor bronzu. Mówiono, że nie był zupełnie czystym indyaninem, ale jeśli płynęła w nim jaka domieszka krwi białych, to musiała być bardzo nieznaczną. Parę łyków „brandy,” które ofiarowałem mu z méj manierki, otworzyły mi jego serce. Siedliśmy potém koło siebie przy ognisku i poczęli rozmawiać. Pytałem go gdzie mieszka. Odpowiedział: w górach! A gdzie jest „la casa de usted?” (dom jego?). On zaś: O! bobre Ramon! niéma wcale domu. Mieszka czasem u Plesentów, czasem u Shrewsburych, czasem w namiotach salvadorów, ale najczęściéj u Plesentów, bo to, bardzo, bardzo dobrzy ludzie. Dawniéj, ale to bardzo dawno, Ramon miał żonę i dzieci, i szałasy i stada własne. Potém.... ta nieszczęsna woda ognista.... Ot, co tu mówić: teraz Ramon „solo” ach! „solito!” powtarzał żałośnie.... „solito.” To rzekłszy, wziął swoje „cyotte” i począł znowu na niém brzdąkać, utkwiwszy oczy w ciemne, gwiaździste niebo.
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.
— 122 —