robi się ną górach i dolinach.” Wreszcie w przerwie dwóch gór ukazały się pierwsze blaski jutrzni porannéj.
Leciuchna, przejrzysta, seledynowéj barwy smuga wyciągnęła się nakształt pasem i włókien na wschodzie. Niebo całe było jeszcze chłodne, ciemne i zimne, ale smuga rosła, rozlewała się coraz szerzéj. Zwolna górny jéj brzeg począł przemieniać się w blado-złotawy szlak. Oko nie mogło uchwycić przemiany tonów, tak nieznacznie jedna barwa topniała w drugiéj. Błękit, blade złoto i blada zieloność igrały ze sobą przez chwilę, aż wreszcie wszystkie przesłoniły się niby leciuchną mgłą różaną. Wstawała jutrzenka: „różanopalca jutrzenka,” jak ją nazywa Homer, śliczna, zapłoniona, zalewająca góry i doliny radosném światłem i zmieniająca na brylanty krople rosy wiszące na liściach dębów. Była jakaś radość prawdziwa w tym dziewiczym, młodym jeszcze świecie, budzącym się do życia z ochotą, do życia i wiarą w życie. Ptaki poczęły śpiewać, kozy beczeć, psy skakać wesoło i biegać. Na wszystkich skłonach gór ozwało się zwykłe: „o ho! ho!” kuropatnich kogutów zwołujących samice. My wszyscy byliśmy w doskonałych usposobieniach. Poważny nawet Sam śpiewał znaną pieśń amerykańską, w któréj co zwrotka powtarza się: „Hej, ho Missisipi, Missisipi river!” Wreszcie, opatrzywszy broń, ruszyliśmy na wyprawę.
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.
— 128 —