na minuty. Plesent strzelił, szara massa wydała nowy rozpaczliwy ryk, ale wdzierała się daléj szybko. Wówczas wymierzyliśmy obaj z Dżakiem. Niedźwiedż zapadł na chwilę w zarośla, ale zaraz ukazał się nanowo. Wtedy strzelił Dżak. Po jego strzale zwierz porwał się na nogi, ale upadł w tył i stoczył się aż do potoku. Ogromne hurra! wyrwało się z naszych piersi. Sądziłem że to już koniec, ale twardego życia potwór, znowu się zerwał i począł, czepiając się pyskiem i pazurami krzaków, biedz na Shrewsburych. Bracia jeszcze raz dali ognia, my zaś z Dżakiem, posiadając czternasto strzałowe karabiny, zwane „Henry rifle,” posyłaliśmy kulę za kulą. W téj chwili rozległ się i tętent meksykańskich jeźdźców, którzy galopując po przeciwległym, płaskim brzegu strumienia, wyli jak dzikie zwierzęta. Dwaj z nich, dopadłszy brzegu, przedzieleni od zwierza tylko strumieniem i niewielką przestrzenią skłonu wzgórza, zakręcili nad głowami straszliwe sznury, ale nim pętlice były rzucone, nowa salwa zakończyła dramat. Zwierz stoczył się jeszcze raz do strumienia, ale już nie zerwał się więcéj. Mimo to, gdy chciałem biedz ku niemu, Dżak zatrzymał mnie grzmiącém: „stop!“ Poczęliśmy schodzić pomału, wszyscy razem i z palcami na cynglach. O dziesięć kroków, zatrzymaliśmy się gotowi do wystrzału. Zwierz leżał na brzuchu z wyciągniętemi łapami i drgał jeszcze. Z pyska wypływał mu ogromny strumień krwi, od
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.
— 134 —