— Co to za wysepki — pytam majtka.
— Endżel ailand (Angel Island), anielska wyspa.
I doprawdy, nietylko wyspa, ale wszystko tam było anielskie.
Co za przepych barw. Całe niebo płonie czerwono, druga zorza pali się w oceanie. Czarne skały nadbrzeżne, połyskujące wilgocią, wyglądają jakby oblane krwią. Mewy pławią się w świetle czerwoném. W tém wszystkiem tkwi ogromna jakaś prostota. Na górze niebo, w dole morze, kawał skalistego brzegu, i jeden okręt na niezmiernych przestrzeniach: jedna mała czarna łupinka, i więcéj nic. Bo też niéma nic prostszego nad majestat.
Mijamy Endżel ailand. Zorze gasną. Na purpurowe jeszcze, ale mroczące się już tło, wychodzi jedna gwiazda, druga. Na przednim maszcie rysuje się w sieci lin czarna postać majtka. Po chwili zapalają błękitną latarnię; maszyna świszcze, zawijamy do jakiegoś portu. Statek idzie bardzo powoli, ale coraz więcéj skręca ku brzegom. Tymczasem zapada noc. Jeszcze raz słychać świstanie. Skały nadbrzeżne rozstępują się nagle, tworząc obszerną, lekko pochyloną ku morzu dolinę, w któréj widać kępy drzew, jakby nasze dąbrowy; daléj białe domki, światła w oknach, śpiczastą wieżę rysującą się na mroczném tle nieba, bliżéj warf zbudowany z pali drewnianych, a na nim ludzie z la-
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/162
Ta strona została uwierzytelniona.
— 152 —