Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.
—  155  —

Ściśle mówiąc, téj pierwszéj podróży nie miałem zamiaru opisywać, ale pióro wzięło na kieł. Właściwym jednak moim celem jest opisanie odwrotnéj drogi, to jest z Los-Angelos do San-Francisco, a raczéj do środkowéj pustyni kalifornijskiéj Mohawe.
Koléj łączącą Los-Angelos z San-Francisco skończono za mego poprzedniego pobytu na południu. Obyczajem przyjętym w Ameryce, pierwszy pociąg szedł darmo. Skorzystałem z tego, aby po drodze obejrzeć całą prawie długość Kalifornii, a zwłaszcza pomienioną pustynię. Obok Los-Angelos ciągną się też same góry Santa-Ana, które widać z Anaheim, i które już opisywałem. Kolej żelazna idzie bardzo blizko nich. Po kilkunastu milach stepu zarosłego trawą, dzikiemi słonecznikami, a czasem, na ogromnych przestrzeniach, kaktusami, bezdrzewna okolica kończy się, a zaczynają się góry. Przeszedłszy przez długi ciemny tunel, pociąg idzie tuż przy wejściach do canionów porosłych dębami, platanami, drzewem bobkowém i pomniejszą dziczyzną górską. W niektórych miejscach obfitość wody wytwarza tak wybujałą roślinność, że oko, na parę kroków w głąb’, nie zdoła jéj przeniknąć. Z okna wagonu widziałem mnóstwo rozmaitéj cennéj zwierzyny, jako to: bażantów, kuropatw, wiewiórek ziemnych i zajęcy. Ziemia naokół była pusta. Prócz nielicznych stacyi kolejowych, nigdzie ani domku ani namiotu. Ca-