kolejowy, pospolita buda z czerwonych desek z napisem: „Bakery!” i druga takaż sama zatytułowana: „Saloon,” co znaczy poprostu szynk. Dowiedziawszy się, że z téj właśnie stacyi można się dostać na pustynię ciągnącą się wzdłuż linii kolejowéj, wysiadłem tu z zamiarem pozostania przez dni kilka. Nie wiedziałem wprawdzie gdzie będę spał, ale spać można w tym klimacie i pod gołém niebem. Zresztą, tyle już nocy spędziłem w ten sposób, że jedna więcéj nie czyniła różnicy. Zato napisy: „Bakery“ i Saloon“ upewniły mnie, że w najgorszym razie dostanę sucharów i piwa. Jakoż i tak było. Gdy pociąg odszedł, poznajomiłem się z urzędnikiem kolejowym, nazwiskiem Brown, który zaprosił mnie na nocleg. Powiedział mi także, że do właściwéj pustyni, a raczéj do lasu palmettów, jest jeszcze cały dzień drogi konno. Na stacyi nie było koni, ale, o parę mil daléj, mieszkał indyanin, niegdyś przewodnik kupieckich wozów przez tę część pustyni, mający kilka mustangów, które łatwo było nająć. Wskazano mi kierunek, w którym miałem szukać jego chaty, więc nie mając nic lepszego do roboty, udałem się tam niezwłocznie. Jakoż po godzinie drogi stepem, gołym zupełnie jak klepisko i popękanym, zobaczyłem małą dolinę, a raczéj wklęsłość, w środku któréj stała śpiczasta chata indyjska, i korall, w którym chodziły konie. Było w téj doline trochę zieloności, albowiem woda zaskórna, wydobywająca się w posta-
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.
— 158 —