ci kałuż na wierzch, pozwalała rosnąć trawie i małym krzakom, podobnym do naszych sumaków. Zresztą nie rosło ani jedno drzewo. Koło chaty sterczały łodygi kukurydzowe. W trójkątnym otworze wigwamu siedział stary indyanin, obdzierając ze skóry zabite wiewiórki ziemne, których kilka już obłupionych suszyło się na słońcu.
Nie łatwo było mi się z nim porozumieć, mówił bowiem mieszaniną poprzekręcanych wyrazów hiszpańskich, angielskich i indyjskich. Na szczęście, na wszelkie moje kwestye i pytania odpowiadał stale jednym frazesem w złéj hiszpańszczyznie: „dos pesos!“ (dwa dolary). Pytałem, jak daleko do lasu? odrzekł: „dos pesos,“ pytałem czy i sam pojedzie, czy mi tylko da konia, on znów: „dos pesos.“ Przyczém pokazywał mi dwa palce, jakby dla lepszego objaśnienia. Zgodziłem się wreszcie na „dos pesos!“ ale pod warunkiem abyśmy wyjechali natychmiast. Indyanin nie miał ochoty. Chciało mu się to spać, to jeść, dopiero gdy spostrzegł że niéma rady, począł siodłać konie mrucząc pod nosem, zapewne przekleństwa na upartą „bladą twarz.” Przygotowania do drogi trwały jednak krótko. Nowy mój przewodnik przytroczył do siodła spory worek z kukurydzą i drugi na wodę. Naczerpnął jéj nawet natychmiast, ale, że była mętna i ciepła, kazałem ją wylać, tembardziéj, że mogliśmy nabrać studziennéj na stacyi. Powstała o to między nami kłótnia. Pero (Pies, takie było
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.
— 159 —