imie indyanina), utrzymywał że nie mamy potrzeby jechać na stacyę, że to z drogi i t. d., ale ja miałem potrzebę, nie życząc bowiem sobie jeść jego suszonych obrzydliwych wiewiórek, chciałem zakupić sucharów i czego można było dostać.
Kłóciliśmy się zawzięcie, nie chcąc jeden drugiemu ustąpić; ale ponieważ konie były już przygotowane, siadłem więc na jednego i zwróciłem go ku stacyi, oświadczywszy Perowi, że może robić co mu się podoba. Rad nie rad musiał jechać za mną. Po drodze, gdyśmy galopowali jeden obok drugiego, wpadł w jeszcze gorszy humor, oświadczył bowiem, że muszę mu dać „mucho“ (bardzo wiele) tytuniu i wódki, ja zaś odpowiedziałem, że wcale nie muszę, i że, jeśli nie będzie robił co zechcę, nie dam nic. Musiałem tak postąpić, aby się nie pozwolić zawojować. Wiedziałem także, że Pero żałował, iż zażądał odemnie tylko dwa dolary, ale na wszelkie te żale było zapóźno.
Przybyliśmy wreszcie na stacyę. Urzędnik Brown, zobaczywszy mego Pera, powiedział mu, iż jest wielkim złodziejem, i że nikt inny, prócz niego, nie mógł ukraść połciów słoniny, które przed paru dniami zginęły. Teraz dopiero zrozumiałem, dlaczego Pero chciał koniecznie stacyę wyminąć. Ale prosiłem, aby dano mu pokój, tembardziéj, że nie było jawnie świadczących przeciw niemu dowodów; sam zaś Pero gorąco zapewniał, że jakkolwiek słoninę musiał zjeść „pero” (pies), ale nie „big” (wielki)
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/170
Ta strona została uwierzytelniona.
— 160 —