z drugiego świata, odgłosy „Ałła” i „Jezus Marya!” i huk samopałów i rżenie koni: słowem, tam step ma swoją żywą duszę; tu cisza, martwość, bezduszność. Ten kawał ziemi, to tylko głupia i bezmyślna krzywda życiu. Tamten mówi i śpiewa cały jak szeroki i długi, ten niéma co powiedzieć; tamten buja, kołysze się, porusza, żyje; tam jeźdźcy „w trawach pławią się po pachy,“ tu bezwstydna ziemia odkrywa, nagie popękane łono. Dla oczu nic, nic dla ucha i dla wyobraźni; jedno wielkie nic, nie znajduję innego określenia.
Było coraz goręcéj. Z upragnieniem wyglądałem zachodu słońca, który miał przynieść ze sobą chłód nocny i chłodniejszy jeszcze powiew od oceanu. Zstępowało téż zwolna słońce ze szczytu niebieskiego sklepienia ku krańcom. Las palmettów do któregośmy dążyli, ani nawet poczynał majaczyć na widnokręgu, jakoż Pero zapewnił mnie, że nie dojedziemy do niego przed nocą.
— Co „blada twarz“ chce robić na Mohave? — spytał po chwili.
— Chcę ją widzieć — odrzekłem.
— Mohave bardzo zła. Tam niéma nic.
— I tu niéma nic.
— Tu są wiewiórki. „Blada-twarz“ może zabić wiewiórkę i zjeść ją. Na Mohave trzeba umrzeć z głodu.
— Czy Pero był tam już wiele razy?
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.
— 163 —