— Nie mogę zasnąć — odrzekłem — i jeśli Pero nie odpędzi kujotów, będę strzelał całą noc.
Pero ochłonąwszy, pomyślał chwilę:
— Czy „blada twarz” ma krzesiwo?
— Mam.
— Pero ma także, niechże więc „blada twarz” idzie, zapali najbliższą kępę, a Pero zapali dalsze.
Myśl wydała mi się doskonałą, natychmiast więc przystąpiliśmy do jéj spełnienia. Gdym się zbliżył do kępy, dwa kujoty wypadły pośpiesznie z łodyg i poczęły umykać co tchu w step. Skrzesałem ognia z łatwością, ale łodygi nie chciały się palić. Nałamawszy co najdrobniejszych ździebł, począłem pracować płucami. Skry chwytały łatwo za zeschnięte resztki liści, ale wypaliwszy ognisty rąbek, gasły. Tymczasem wprawniejszy Pero uwinął się daleko prędzéj. W chwili, gdym jeszcze dmuchał bez nadziei, od strony Pera zabłysło światło, a wkrótce krwawa łuna rozdarła ciemność. Obejrzawszy się, ujrzałem najprzód nasze konie, czarno rysujące się na stepie, daléj oświeconą czerwono sieć szczelin ziemnych, płonącą kępę i indyanina podobnego do szatana tańcującego koło ognia.
Rozbudzone szpaki z wrzaskiem i łopotem zlatywały się ze wszystkich stron do światła; wysokie łodygi buzowały się ogromnym płomieniem; wyschłe źdźbła trzęsły się przez chwilę w objęciach złotego płomienia i topniały w nim natychmiast.
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.
— 170 —