skie, przechodząc na krańcach w odcienia szare i siwe, zdawało się z nią zlewać niedostrzeżenie. Naokół nie rosło ani jedno źdźło trawy, nic i nic, tylko niebo w górze, popielata, wygładzona toń piaszczysta na dole. Pero podniósł się w kulbace, zatoczył bronzową ręką łuk ogarniający widnokrąg i rzekł:
— Mohave.
Jechaliśmy jeszcze z pół godziny, niedostrzegając naokół ani jednego przedmiotu. Nicość założyła tu sobie królestwo. Nietylko zmysły ale i myśl czuje tu jakiś brak przygniatający. W krainie przedmiotów myśl, wyleciawszy z głowy, zwykła wracać jak pszczoła obładowana miodem wrażeń; tu wraca tylko zniechęcona, czcza, zmęczona i złamana. Umysł musi tu dać wszystko z siebie, od zewnątrz nie dostaje nic. Słowo: „pustynia,“ szumi w głowie a nieprzyobleka się w żadne kształty, w żadne określone wyobrażenia. Jak zabłąkany wędrowiec, konający z pragnienia woła: „wody,“ tak mdlejąca wyobraźnia woła tu ostatkiem sił: przedmiotów.
Nakoniec jednak zamajaczyło coś na północy, niby ciemny szlak, niby zgęstniała mgła, chmura, niby wstęga lasu. Owo „coś“ rysuje się coraz wyraźniéj i wyraźniéj na błękicie widnokręgu, wychyla się coraz dokładniéj ze zmąconéj oddali: zbliża się, wypełnia, zwiera się w kształty. Pero znów wyciąga bronzową rękę i mówi:
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/182
Ta strona została uwierzytelniona.
— 172 —