w strzelbę, strzelając, np. do kuropatw żerujących po ziemi[1], zabija po kilkanaście sztuk odrazu: z łuku można zabić zawsze jednę tylko. Jedzą téż ci indyanie wszystko: wiewiórki, pieski ziemne, kujoty, dzikie koty, i co się zdarzy. Gdy zabiją niedźwiedzia lub wielkiego jelenia, jestto uroczystość dla całego obozowiska. Śmielsi wyprawiają się na ciągi bawołów, aż za San-Bernardino, zkąd czasem przywożą zapasy suszonego mięsa, ale téż często giną pomordowani przez dzikich i bitnych Apachów i Komenczów. Wogóle w Kalifornii, z powodu braku bawołów, stan indyan nie dających się nagiąć do uprawy roli, jest bardzo nędzny. W czasie winobrania wszyscy prawie dorośli mężczyźni ciągną ku brzegowi morskiemu, ku okolicom zamieszkałym i wynajmują się do robót, ale za zarobione pieniądze kupują fraszki, a przedewszystkiém wódkę. Prawo zabrania wprawdzie pod wysokiemi karami sprzedawać indyanom gorące napoje, ale prawo dość często bywa bezsilne. Liczni farmerowie, którym się wino nie opłaca, pędzą z niego, sekretnie przed akcyznikami, wódkę, i ci sprzedają ją indyanom. Byłem raz świadkiem, jak po ukończeniu robót u zamożnego farmera, nietylko pracującym indyanom nic się już nie należało, ponieważ wybrali, pod postacią napitków, wszystko naprzód,
- ↑ Kalifornijskie kurki strzela się siedzące a nie w lot.