Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.

otwory w łukach i sklepieniach, przez puste okna odwiecznych zwalisk widzi się ogrody, niezabudowane pólka, a w dalekości znów zwaliska i stosy gruzów, przysłonięte błękitem oddalenia, za któremi ciągnie się smutna, rozległa równina Kampanii rzymskiéj.
Ruchu miejskiego prawie tu niéma; niesłychać turkotu wozów i dorożek. Kolumny, to stojące samotnie, to jeszcze połączone, sterczą ku górze, z powagą i martwotą pustki; wytworne linie przecinają na wszystkie strony ciemny błękit nieba i wykreślają się na niém z nieporównaną czystością i spokojem; olbrzymie sklepienia, jakby nie rękami ludzkiemi wznoszone, zwieszające się masą, niepodpieraną od wieków, zdaje się, że runą za chwilę pod własnym ciężarem; nad wszystkiem unosi się jakiś nieopisany majestat wielkich wspomnień, ciszy i śmierci. W około żyje tylko natura; na zrębach murów cezaryjskich pałaców czernieją sosny rzymskie, gdzieniegdzie palma rysuje się na wysokości nakształt wysmukłéj kolumny, zakończonéj kapitelem liści; długie trawy, powoje i mchy czepiają się wszystkich szczytów, rozpadlin, szpar i załamań; nad zwaliskami krąży w powietrzu ptastwo, i słońce zlewa potoki światła, ale wszystko, co tylko wyszło z pod ręki ludzkiéj, ciche jest, zrujnowane i martwe. Jest to poprostu miasto umarłe. Częstokroć, zwłaszcza w miesiącach letnich i na początku jesieni, gdy cudzoziemcy jeszcze się nie po-