Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

ciemności, na któréj tle rysują się ciemniejsze jeszcze sylwetki kominów i masztów. Czasem snop iskier buchnie z takiéj sylwetki i rozsypie się w deszcz złoty, którego krople gasną cicho; czasem panującą tu ciszę przerwie świst parowca: zresztą, z powodu późnéj godziny, pusto tu, i w porównaniu z szumem miasta głucho. Niéma się nawet kogo spytać, gdzie szukać parowca. Jednakże oświetlone budki wskazują co kilkaset kroków drogę; w jednéj z nich, stojącéj otworem kupuje się bilety do Wenecyi.
Czarne zarysy statku wykreślają się posępnemi liniami tuż za budką. Zawieszona na przednim maszcie błękitna lampka zdaje się tkwić w powietrzu i rozświeca banderę Lloyda. Na pomoście widać ludzi z latarkami. Pół godziny pozostaje jeszcze do wyruszenia, tymczasem zwolna schodzą się podróżni. Jeśli noc jest piękna, najlepiéj podróżować na pokładzie, a także i najtaniéj, albowiem przejazd kosztuje tylko trzy guldeny. Ułożywszy węzełek z rzeczami na wystającym z pokładu pomoście, pokrytym żaglowém płótnem, wyciągnąłem swobodnie skurczone długą jazdą w wagonie członki. Panujący tu mrok słabo tylko rozświecają jeszcze wejścia do kajut i okno, przez które widać potężne polerowne członki maszyny, zginające się zwolna w swoich mosiężnych stawach, jakby dla nabrania rozpędu. Podróżnych schodzi się coraz więcéj; bieganie ludzi z latarkami staje się szyb-