Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

odsłania się stopniowo, zupełnie jakby kto podnosił z niéj zasłonę. Tu i owdzie na horyzoncie widać już trójkątne żagle łacińskie. Lekki powiew który dochodzi z przestrzeni, zdaje się przynosić ze sobą błękit i blaski. Widnieje! widnieje! Świtanie wygląda jak uśmiech blady i smętny, ale nadzwyczaj łagodny i poprostu niepokalany. Potém, od strony Tryestu, pojawia się różaność, złoto i cała cudna gra kolorów porannych, światło tryska, rozlewa się, obejmuje cały widnokrąg, a z przeciwnéj strony wynurza się z wody, w tych blaskach i majestacie: Wenecya, „la Bella.“
Dziwne miasto! Czwarty tydzień upływa, jak kręcę się między placem Św. Marka, Canale Grande, Giudeca i Riva dei Schiavoni, a zawsze ma dla mnie coś nowego. Ale nie obawiajcie się: nie chcę stawać do współzawodnictwa z Bedekierem i opisywać osobliwości tutejszych: zawartości kościołów, starych pałaców, muzeów i galeryi; są to rzeczy znane i nie można mówić o nich, by zarazem nie przyszedł na myśl typ rudego turysty-anglika, z zadartą głową i czerwoną książką w ręku, a zarazem i drugi typ włoskiego „cicerone,“ który, oprowadzając „his lordship,“ po salach pałacu dożów, recytuje jednym tchem nazwy malarzy weneckich począwszy od Giovaniego Bellini, Tycyana, Veroneza a skończywszy na Canalettim. Jest już w tém coś konwencyonalnego, a zresztą, opis dzieł sztuki albo ma być gruntowném studyum zna-