się przechadza, przypatruje publiczności, towarzyszy kobietom, spotyka, kogo się chce spotkać, robi znajomość, słowem: jest się jak na balu publicznym. Dźwięki muzyki, szelest wachlarzy, ogniste spojrzenia oczu włoskich, mnóstwo światła, wyfrakowana służba, roznosząca napitki, strojne kobiety, które zamiast kapeluszy przypinają koronki do włosów, potęgują jeszcze wrażenie balu; tylko, gdy wzrok podniesie się do góry i na czarném tle nieba ujrzy tysiące migocących gwiazd, wówczas przypomina sobie człowiek, że nie jest w jakiéjś olbrzymiéj sali, ale na ulicy.
Podczas dnia mniéj tu ruchu. Widać tylko stada gołębi, tak oswojonych, że bez najmniejszéj obawy siadają na ramionach i rękach karmiącym je osobom, i cudzoziemców z książkami w ręku, zwiedzających kościół lub pałac Dożów. Ostatnia ta budowla w stylu maurytańskim, to kamienna kronika Wenecyi. Cicerone wprowadza podróżnika we wspaniałe podwórza, ukazuje miejsce, gdzie dawniéj była lwia paszcza do wrzucania denuncyacyi, wiedzie przez schody olbrzymów w krużganki, nakoniec okazuje cały szereg olbrzymich sal, zdobnych portretami i obrazami mistrzów weneckich: przeważnie Weroneza i Tintoreta. Każda z tych sal, to arcydzieło i pamiątka zarazem. Tu zasiadał senat patrycyuszów, tam przyjmowano ambasadorów, tu zbierała się straszna rada dziesięciu, tam, straszniejsza jeszcze: trzech. Z sali obrad
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.3.djvu/230
Ta strona została uwierzytelniona.